Edward Rutherfurd – „Rosja”

Z Edwardem Rutherfurdem zwiedziłam już Paryż, Nowy Jork i Londym. Jedna z tych wycieczek była bardziej udana, inna mniej, jednak niezaprzeczalnie, w każdą warto się wybrać. Teraz przyszła pora na „Rosję”. 




Rosja. Kraj nie leżący do końca ani w Europie, ani w Azji. Kraj pełen sprzeczności. 
Rutherfurd rozpoczyna swoją historię w roku... 180. Zabiera nas do małej wioski, gdzie mieszkańcy żyją w rytmie wyznaczanym przez pory roku, a wokół panuje nieco magiczna aura pogańskich wierzeń, mitów, legend... Jest to punkt wyjścia do wędrówki przez kolejne wieki, gdzie Rosja jest pełna niepokoju, wewnętrznych konfliktów, podzielona pod panowanie książąt, a w końcu powstaje z niej potężna Rosja pod panowaniem cara. Iwana Groźnego, Piotra Wielkiego, Katarzyny Wielkiej, a w końcu Mikołaja II zmuszonego do abdykacji i w końcu zamordowanego. 


– Ta rzeczka też ma dawną fińską nazwę, Moskwa – powiedział przewodnik.
– Co jest tam dalej? – spytał ojciec Janki.
– Miasteczko o nazwie Moskwa. Nic szczególnego.


Cała historyczna przeszłość kraju jest bardzo wyrazistym tłem, na którym autor opisuje losy fikcyjnych bohaterów. Mamy tutaj przede wszystkim dwie gałęzie – z jednej strony mieszkańców fikcyjnej wsi Ruska, którzy nie są wolnymi obywatelami i wciąż borykają się z biedą i głodem, a z drugiej rodzinę służącą carowi, której członkowie później są panami właśnie Ruski. W życiu bohaterów mamy historie i miłosne, i tragiczne, nie raz dyktowane losami całego kraju. Pojawiają się konflikty na tle religijnym i politycznym, nie raz w obrębie najbliższej rodziny. Tak w dużym skrócie można opisać 19 wieków wydarzeń. 

Edward Rutherfurd jak zawsze czaruje słowem już od pierwszych zdań. Bardzo odpowiada mi jego styl. Z jednej strony prosty, nieskomplikowany, a jednocześnie tak piękny, plastyczny... Czasami z humorem, gdy pisze o sprzecznościach i absurdach Rosji. Właśnie między innymi ze względu na język jest to powieść, przy której zużyłam pawie dwa komplety karteczek, by zaznaczyć wszystkie piękne, ciekawe, istotne fragmenty, czego nie mam w zwyczaju robić. Drugim powodem, że zaznaczałam i zaznaczałam, były fragmenty typowo historyczne. 




„Rosja” to naprawdę potężna powieść, w której występuje całe mnóstwo postaci, ale nie ma się czego obawiać. Jak zawsze z przodu można znaleźć drzewo genealogiczne (chociaż niestety tym razem trzeba się trochę nakartkować, bo zostało umieszczone po wstępie i podziękowaniach, a nie na samym brzegu jak w „Paryżu”). 

Jeżeli miałabym nad czymś pomarudzić, to na pewno jest mi szkoda, że wielu carów po drodze zostało pomiętych. Ale z drugiej strony rozumiem, bo gdyby autor chciał opisać wszyyystko, z pewnością byłoby grubo ponad półtora tysiąca stron, a tak jest zaledwie 888. Ale na pewno żałuję, że nie pojawiła się wzmianka o polskim wojsku na Kremlu i planowanej koronacji Władysława IV Wazy na cara, a II Wojny Światowej w zasadzie... nie ma. Szkoda, bo myślę, że mógłby to być bardzo ciekawy czas do opisania. Tak jak i późniejsze lata... Jednak nie zmienia to faktu, że myśląc o całości, jestem bardzo zadowolona, że po raz kolejny sięgnęłam po Rutherfurda i dałam się zabrać w niezwykłą podróż. 


I oto ci dwaj młodzi, powierzchowne wykształceni mężczyźni nieświadomie wznieśli toast za największą słabość moskiewskiego państwa.
Bo jak niemal wszyscy moskwianie, w tym także elity, nie zdawali sobie sprawy z istnienia wielosetletniej kultury reprezentowanej przez niewygodnych zachodnich sąsiadów. Nie mieli najmniejszej wiedzy o filozoficznych debatach toczonych w średniowieczu. Prawie nic nie wiedzieli o renesansie. Nie interesowali się powolnym rozwojem politycznym i gospodarczym społeczeństw zachodniej Europy. Dostrzegali jedynie jej militarną potęgę i byli przekonani, że gdy zbudują taką samą u siebie, posiądą całą niezbędną wiedzę. W ten sposób nie dotykali sedna rzeczy, ale jedynie tańczących cieni rzucanych na rosyjskie mury. 


„Rosja” dostała ode mnie aż dziesięć gwiazdek, tyle co „Paryż”, o którym wciąż myślę z ogromnym sentymentem. A jeśli czytaliście „Nowy Jork” lub „Londyn” to moim zdaniem historia o naszych wschodnich sąsiadach jest o wiele lepsza. 
Jeżeli lubicie książki, w których historia odgrywa dużą rolę i uważacie, że im więcej stron tym lepiej, to jest to zdecydowanie tytuł dla Was. Ja już czekam z dużą nadzieją, aż zostanie wydana w Polsce kolejna powieść Rutherfurda. 

Komentarze