autor: Philippa Gregory
tytuł: Żona oficera
tłumaczenie: Urszula Gardner
wydanie: Publicat
liczba storn: 503
Główną bohaterką powieści jest Lily Valance, a w zasadzie Lily Pears. Młoda, siedemnastoletnia dziewczyna, rozpoczynająca swoją karierę na scenie music-hallu, czyli raczej mało renomowanego kabaretu lat 20. Wychowana przez matkę, która poświęciła wszystko, by zagwarantować jej lekcje śpiewu, tańca, dykcji... Lily bardzo szybko odnosi sukcesy. Przestaje być jedną z chórzystek, by zacząć wykonywać numery solowe, a wszystko dzięki Charliemu, kierownikowi muzycznemu. Po jednym ze swoich występów Lily poznaje Stephena...
Stephen Winters z zawodu jest prawnikiem. Kilka lat wcześniej walczył w czasie I Wojny Światowej i tamte doświadczenia wciąż ciągną się za nim. Jednak nie są to tylko przeżycia z bitwy pod Ypres, z której wciąż pamięta zapach gazu. Oprócz szoku pourazowego, który nietrudno zauważyć wciąż męczą go koszmary, w których szczególne miejsce ma belgijskie gospodarstwo, zwana Małą Anglią i belgijka Juliette... Dodatkowo wciąż prześladuje go syndrom młodszego syna, tego mniej kochanego i mniej podziwianego. Szczególnie teraz, gdy rodzina ciągle nie może pogodzić się ze śmiercią Christophera na samym początku wojny. Stephen będąc pod wrażeniem pięknej Lily, nabiera przekonana, że właśnie ona pomoże mu o wszystkim zapomnieć...
Lily w końcu zostaje żoną Stephena, jednak małżeństwo nie przynosi szczęścia żadnemu z nich. Ani on, ani ona nie odnajdują spokoju u swojego boku, wręcz przeciwnie. Lily dodatkowo musi odnaleźć się w nowym otoczeniu. Rodzina Wintersów pochodzi z klasy średniej, a wyraźnie, szczególnie w postaci matki, pragnie uchodzić za sytuowaną jeszcze wyżej. W domu panuje zasada milczenia. Wszystko należy przemilczeć i pod żadnym względem nie wolno okazywać uczuć, bo to nie przystoi prawdziwej damie...
„Żona oficera” według notatki z tyłu książki miała być obrazem szalonych lat dwudziestych, a rodzina Wintersów miała dokonać bolesnego rozliczenia z przeszłością. Tymczasem... zupełnie nie takich lat dwudziestych się spodziewałam, do ich innego obrazu jestem przyzwyczajona? Może to wszystko dlatego, że to Anglia... Namiastkę tego, czego oczekiwałam dostałam w jednej, może w dwóch scenach i wcale nie mam tu na myśli kabaretu Lily... Z kolei jeśli chodzi o rozliczenia z przeszłością to dosyć trudno o tym mówić, gdy cały dom milczy, zwłaszcza jeśli o sprawach niewygodnych, a co więcej... sugeruje to milczenie innym...
Chyba już widać, że książka nie specjalnie przypadła mi do gustu? Czytało mi się naprawdę dobrze, styl pani Gregory jest zupełnie przyjazny, a postaci dobrze skonstruowane, tylko... to wszystko w całości było dla mnie potwornie irytujące. Dawno, a może nawet nigdy, nie straciłam nad książką tylu nerwów. Początkowo denerwowała mnie Lily swoją naiwnością, lekkomyślnością... Typowy lekkoduch. Oczywiście można to wszystko zrzucić na jej młody wiek i tak dalej, ale... bez przesady? Później jej pozycję zajęła matka Stephena i pozostała na niej do samego końca. Generalnie miałam poczucie, że calutki ich dom został włoży w tę rzeczywistość z zupełnie innych lat dwudziestych, takich... z poprzedniego wieku. I pewnie też to, wybór takiego środowiska, nadanie mu takiej a nie innej mentalności wpłynęło na ogólny obraz „szalonych” lat dwudziestych. Zwłaszcza, że... i niektóre postacie wchodząc w „ten świat” zdawały się mieć podobne odczucia do moich.
Nie mój typ, więc podziękuje. :)
OdpowiedzUsuńNigdy nie słyszałam o tej książce i autorce i powiem szczerze, że nie wiem czy się na nią skuszę. Czytając twoją recenzje zauważyłam, że to chyba jednak nie jest ten mój gust ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://miedzypolkami-ksiazki.blogspot.com/