Ignacy Karpowicz – „Sońka”

Prozy Karpowicza wcześniej nie znałam. Do „Sońki” jednak coś mnie przyciągało. I słusznie. Tak jak napisałam na instagramie i facebooku zaraz po jej zakończeniu – jej kupienie było jedną z lepszych decyzji w moim życiu. 




Sonia to staruszka mieszkająca w maleńkiej wsi na Podlasiu. Całą miejscowość tworzą cztery domy, z czego tylko dwa są zamieszkane. Jedynymi towarzyszami kobiety są kot, pies, krowa i kury. Pewnego dnia, kiedy Sońka wraca do domu z pastwiska na drodze zatrzymuje się samochód. Wysiada z niego mężczyzna – na pierwszy rzut oka widać, że „miastowy” – i przykuwa uwagę Sonii.


(…) no, taki ładny ten królewicz, że nic tylko go postawić w dużym pokoju i raz w tygodniu odkurzać z kurzu, a na święta ubierać w złocone falbanki, bufki i dziobaki, palić świeczkę, ze skarpety wyciągnąć ostatni po matce pierścionek i patrzeć, patrzeć, aż do akuratnego napatrzenia się, a potem – spać. (str. 12)


Mężczyzna to reżyser teatralny, autor powieści, powszechnie znany jako Igor Grycowski. Los zadecydował, że zatrzymał się właśnie tutaj. Samochód się zepsuł, a w wiosce brak jakiegokolwiek zasięgu. I być może los wiedział co robi?
Kiedy Sonia i Igor nawiązują kontakt oboje wiedzą, że to spotkanie jest bardzo ważne w ich życiu. On dostrzega w niej coś więcej niż staruszkę, więcej niż to, co można zauważyć na pierwszy rzut oka. A ona: 
Zrozumiała, że patrzy nie na królewicza, tylko na anioła śmierci; że będzie mogła opowiedzieć swoją historię, wystawić swoje uczynki na zważenie. (str. 22)


Kobieta zaprasza Igora do domu i zaczyna opowiadać swoja historię... Historię, gdzie wojna i miłość się przeplatają i determinują nawzajem. Wojna zawsze niesie ze sobą tylko śmierć i zniszczenie. Miłość niekiedy również. Początkowo przynosi chwile szczęścia, by na końcu zabrać o wiele więcej. 
Bo jak może zakończyć się nagła miłość młodej dziewczyny z maleńkiej wioski przy wschodniej granicy i niemieckiego żołnierza? 

I chyba nic więcej Wam już nie powiem. Raz, że nie chciałabym powiedzieć za dużo, dwa, że tej historii po prostu nie da się opowiedzieć, streścić. Ją trzeba przeczytać. 
„Sońka” to opowieść, która boli. Od początku do końca. A jednocześnie jej styl i treść tak bardzo hipnotyzują, że nie sposób się oderwać. Po prostu trzeba cierpieć dalej razem z bohaterami. To również opowieść, która na długo zostaje razem z nami. I chociaż przeczytana, nie przestaje przyciągać do siebie, kusząc, by ponownie zagłębić się w jej świecie. 

Ostatnio mam ogromne szczęście, do książek, które zachwycają mnie stylem. Karpowicz pisze w sposób bardzo specyficzny, ale piękny! Równie specyficznie konstruuje całą książkę. Dla niektórych może być to irytujące. Mnie forma naprawdę zaskoczyła, ale o dziwo po przeczytaniu całości nie mam co do niej żadnych zarzutów. Wręcz przeciwne nadal towarzyszy mi to samo uczucie, które miałam będąc w połowie „Sońki” – chcę ją czytać i czytać.

Komentarze