Magdalena Knedler – „Klamki i dzwonki”

Eliza Ostaszewska wydała w końcu własny tomik poezji, a wczoraj odbył się jej wieczór autorski. Na co dzień pracuje na pół etatu w bibliotece i jest na świecie zupełnie sama. Właśnie analizuje swoje skąpe zasoby finansowe, gdy odbiera telefon – ma pojawić się w szpitalu na Hirszfelda, gdzie na onkologii leży jej przyjaciółka. Z Heleną nie utrzymywała kontaktu od kilkunastu lat, a teraz przyjaciółka ma do niej nietypową prośbę. Eliza została... wybrana, by z dnia na dzień zaopiekować się dwunastoletnią córką Heleny, Agatą oraz zostać współwłaścicielką salonu fryzjerskiego. 

Albert jest prawnikiem, a jego małżeństwo przechodzi bardzo poważny kryzys. Mężczyzna coraz częściej powraca myślami do przeszłości, szczególnie do czasu, gdy, będąc na aplikacji, studiował jednocześnie kulturoznawstwo. Na tym samym roku była również dziewczyna o rudych, kręconych włosach – Eliza Ostaszewska. 




„Klamki i dzwonki” to książka głównie o miłości. Wątek Elizy i Alberta toczy się przez całą powieść i rozwiązuje dopiero na ostatniej stronie, ale czy jest to w jakiś sposób zaskakujące? Nie bardzo. Przy okazji autorka pokazuje między innymi, że zmiany nie zawsze muszą być tak straszne jak nam się początkowo wydaje, że całkiem naturalnie możemy się do nich dopasować, oraz że prawdziwa miłość może wszystko zmienić i naprawić. 

Powieść została podzielona na fragmenty pisane z punktu widzenia kilku bohaterów. W większości zostały one napisane w trzeciej osobie. Wyjątkiem są te dotyczące dwójki głównych bohaterów. Elizie i Albertowi towarzyszymy niejako... na żywo. Bezpośrednio poznajemy ich myśli. Są to też fragmenty, w których autorka nie stroni od wulgaryzmów. Często są użyte w punkt, bardzo naturalnie, jednak czasami ich ilość naprawdę zaczyna męczyć i przytłaczać. 

Miałam z tą książką naprawdę duży problem. Zwłaszcza w momencie, gdy po skończeniu przyszło do kliknięcia gwiazdek na Lubimy czytać. Pisząc tekst o „Dziewczynie z daleka” wspominałam, że na początku nieco zniechęcił mnie styl pisania, który bardzo starał się mnie rozbawić. Tutaj było bardzo podobnie, z tą różnicą, że w „Klamkach i dzwonkach” to nie zniknęło, ani nie zaczęło mniej przeszkadzać. Potem doszło multum wulgaryzmów i narracja w pierwszej osobie przekazująca nam wszystko tak bezpośrednio, że bardziej już się nie da. Pewnie znacie to uczucie, kiedy coś jest tak złe, że aż dobre. Więc ta książka okazała się tak bardzo nie w moim stylu, że aż czytałam dalej. Nie wiem dlaczego, ale myślę, że właśnie to, można jej przypisać jako duży plus. Bo poza tym nie da się ukryć, że poszczególne wątki nie wciągnęły mnie jakoś bardzo. 

Po lekturze „Dziewczyny z daleka” spodziewałam się jednak czegoś więcej, a niestety dość mocno się rozczarowałam.

Komentarze