Paula McLain – „Paryska żona”

Powszechnie wiadomo, że kocham lata 20 i Paryż. A jeśli jeszcze do tego pojawiają się prawdziwi artyści to nie może być lepiej. „Paryska żona” teoretycznie to wszystko posiada. Czy było tak doskonale?




„Paryska żona” Pauli McLain to opowieść o Hadley Richardson. Dwudziestokilkuletnia dziewczyna po ciężkim dzieciństwie i dość trudnej wczesnej młodości odwiedza swoich przyjaciół w Chicago. Poznaje tam 8 lat młodszego chłopaka, marzącego o wielkiej karierze pisarza, Ernesta Hemingwaya.


– A co masz zamiar robić?
– Zmienić bieg historii literatury, jak sądzę. 


To właśnie Hadley jest w tej książce narratorem. Z jej punktu widzenia poznajemy losy małżeństwa z Hemingwayem. Małżeństwa niejednokrotnie trudnego ze względu na charakter Ernesta, jego pracę, przeszłość... Ale mimo wszystko pełnego miłości. Miłości obustronnej. 

Hadley całkowicie oddała się Ernestowi. Rozpoczęło się od wyjazdu do Europy, do Paryża, który był wówczas światową stolicą artystów, pisarzy. Później życie obojga skupiało się na tym, by Hemingwaye mógł pisać. Z trudem wiązali koniec z końcem i niejednokrotnie wizualnie nie pasowali do paryskiej bohemy. Ale to wszystko tak naprawdę nie było dla nich żadną przeszkodą. Trudno wyrazić to opisem, ale ta powieść jest po prostu przesiąknięta ich miłością. 

Według notatki z tyłu książki Ernest miał powiedzieć, że „wolałby umrzeć, niż zakochać się w kimś innym niż Hadley”. Spotkałam się gdzieś również wersją, że wolałby nie mieć żadnej innej kobiety, jeśliby to Hadley nie była jego pierwszą żoną. 

„Paryska żona” jest również polecana jako powieść w klimacie „O północy w Paryżu” Woody'ego Allena. No nie jestem tego wcale taka pewna. Spodziewałam się czegoś znacznie bardziej... paryskiego? Co prawda jest miasto lat dwudziestych, są artyści – Ezra Pound, Fitzgerald... Jednak ich zagęszczenie na metr kwadratowy jest zbyt małe.

Paula McLain doskonale oddała uczucia łączące Hadley i Ernesta, świetnie przedstawiła osobowość pisarza, jednak z klimatem tamtych czasów to samo się nie udało. 

Jest to powieść z całą pewnością godna polecenia. Chociaż dla mnie zabrakło nieco lat dwudziestych i klimatu bohemy, to jednak z czystym sumieniem, mówię, że jest to książka bardzo dobra. Jeśli szukacie książki o miłości, trochę innej niż reszta współczesnych powieści opartych na podobnych schematach i nie przeszkadza wam wolniejsza akcja i to, że przecież wszyscy wiemy jak to się skończy, to z pewnością jest to książka dla was. 

Wszyscy żyliśmy na krawędzi, buchała z nas młodość, nadzieja i fascynacja jazzem. Przed rokiem Olive Thomas wystąpiła w filmie „The Flapper” i to słowo nagle zaczęło się kojarzyć z jazzem. Dziewczyny zrzucały gorsety i skracały spódnice, zaczęły malować uta i oczy. W roku 1921 młodość była wszystkim, ale to właśnie ogromnie mnie martwiło.

Komentarze