Remigiusz Mróz – „Wyrok”

Nadszedł w końcu ten dzień, kiedy dostaliśmy w ręce dziesiąty już tom Chyłki. Można powiedzieć, że okrągły, w pewnym sensie jubileuszowy. Jak po poprzednich dziewięciu spotkaniach radzą sobie Joanna i Zordon, których przez te wszystkie lata Remigiusz Mróz nie oszczędzał? Rożnie. Nie raz po skończeniu Chyłki miałam mętlik w głowie i nie raz miałam swoje ale, lecz chyba jeszcze nigdy nie miałam aż tak mieszanych uczuć.




Kordian zdał egzamin adwokacki i przygotowuje się do swojej pierwszej oficjalnej sprawy. Jednak nie ma zbyt wielkiego wyboru. Musi podjąć się obrony siedemnastolatka z Poznania, który brutalnie zamordował dwójkę kolegów ze szkoły, a co więcej zdążył już się do tego przyznać. Sprawa wydaje się być beznadziejna. Chyłka nie szczędzi mu ostrych słów, nie widząc szans na wygraną. Jednak Zordon brnie dalej, bo ktoś nie dał mu wyboru. A tym kimś jest nie kto inny jak Piotr Langer, któremu z jakiegoś powodu bardzo zależy na obronie chłopaka. W zamian proponuje Oryńskiemu pewien układ… 

Wszystko brzmi niezwykle ciekawie, a jednak od samego początku nie czułam tej sprawy. Owszem czekałam na kolejne zwroty akcji ale nie z taką niecierpliwością, jak się to zdarzało wcześniej. Przez znaczną część „Wyroku”, kiedy sprawa wysuwa się na pierwszy plan, moją uwagę i tak najbardziej przykuwały same postaci Chyłki i Zordona, i… Langera. Ale tego ostatniego tylko do czasu. 

Kiedy przeczytałam zakończenie „Umorzenia” ucieszyłam się, że znów Langer się pojawi. Jego obecność zawsze wprowadza do powieści Mroza nieco mroczności. Jest kwintesencją zła, ale poza „Kasacją” w tej zimnej, biznesowej odmianie. Tutaj… nie był już tym samym Langerem. Przez pewien czas myślałam, że koniec końców wyjdzie z całej sprawy jakaś ogromna intryga wbijająca w fotel. W zamian dostaliśmy zaś to psychopatyczne oblicze Langera. Można by uznać, że to powrót do początku, ale… nie takiego rozwoju tego wątku oczekiwałam. 

Ale przejdźmy w końcu do sedna tej książki. Chyłka i Zordona. To, że ich uwielbiam nie jest tajemnicą, to że ich wątek od pewnego czasu jest dla mnie najważniejszy w kolejnych tomach też nie. Tutaj jest dokładnie tak samo. Dwójka prawników znów współpracuje razem, ale w tym przypadku siły rozkładają się nieco inaczej. To Joanna pomaga Oryńskiemu, a nie odwrotnie. Wciąż są tą samą parą, która nie szczędzi sobie uszczypliwości i przytyków, w sobie właściwy sposób mówią o tym co do siebie czują, ale… jednak miłość nieco ich zmienia. Chyłka znów, tak jak w „Umorzeniu”, ma momenty, w których nieco się odkrywa, pokazując nieco bardziej ludzką, emocjonalną twarz. Jak zwykle sama jest wtedy zaskoczona i nie wie co z tym zrobić i to jest najbardziej urocze. 

Prywatny wątek prawników od samego początku, jak już wspominałam, skupiał najwięcej mojej uwagi. Ale w momencie, kiedy w końcu sprawa zeszła na dalszy plan i pobrzmiewały w tle już tylko jej echa, zaczęło podobać mi się najbardziej. Wraz z początkiem rozdziału czwartego ta książka tak naprawdę się dla mnie zaczęła, wciągając mnie tak, że już do samego końca nie mogłam jej odłożyć. Kto czytał ten wie, że rozdział czwarty to mniej więcej… jedna czwarta „Wyroku”. Wcześniej było raz lepiej, raz gorzej, ale to w tym stosunkowo niewielkim fragmencie pojawiły się sceny, które mogłabym wymieniać i wymieniać… Tam wszystko jest już dobre. TE dwie sceny Chyłki i Zordona – doskonałe! Za ich przyczyną znów w mojej głowie pojawiła się myśl, że bardzo chciałabym zobaczyć w wykonaniu Remigiusza Mroza powieść obyczajową, bez trupów i sądów w tle, a może wręcz nawet romans. Czuję, że to mogłaby być jedna z nielicznych książek tego typu, która naprawdę trafiłaby do mojego serca. Ale wracajmy do tematu głównego. Scena Chyłki u Magdaleny – niby tak niechyłkowa ale właśnie dlatego tak urocza. Nawet sceny z Karoliną Siarkowską mi się podobały. Bo tak, mamy tutaj nową postać – panią prokurator z Poznania, która przez znaczną część była mi zupełnie obojętna, w końcu nie jeden prokurator już się przez tę serię przewinął, ale w momencie, gdy powinnam ją znielubić, ja… zupełnie nielogiczne zaczęłam może nie tyle lubić ją samą, co lubić sam pomysł wprowadzenia jej tutaj. Może dlatego, że te fragmenty wypadły niezwykle wiarygodnie, nie było w nich nic na siłę? Tak samo jak te już wspominane z Chyłką. 




Mogłabym tak jeszcze długo, ale jest jeszcze jeden temat, który trzeba poruszyć – Zordon! Przy okazji poprzedniego tomu pisałam, że nie jest już aż takim sierotką, jak czasami mu się zdarzało. Zdecydowanie nie jest. To jak wygląda jego postać w tym tomie jest wspaniałe! Jak gdyby potrzebował tych dziewięciu części, żeby dojrzeć i się nieco ogarnąć. Trudno sobie wyobrazić, że to czasami Zordon przejmuje dowodzenie w związku z Chyłką, prawdą? A jednak! 

Pora wziąć głęboki wdech, bo ewidentnie się nieco rozemocjonowałam i przejść do zakończenia, a potem podsumowania. Zakończenie jak zwykle jest mocne, to się nie zmienia i chyba nigdy nie zmieni. Tylko po nim nastąpił epilog… To chyba pierwszy epilog jaki pojawił się w tej serii? Kiedy go zobaczyłam w mojej głowie coraz wyraźniej pojawiała się myśl, a może to jednak koniec? A kiedy go przeczytałam… po raz pierwszy chyba to powiem – nawet jak dla mnie autor troszkę przesadził. Nieco za dużo abstrakcji. Chociaż są dwie opcje, kiedy bym ten epilog zaakceptowała – gdyby ktoś mógł maczać w nim palce (chociaż opinie, na które spojrzał po przeczytaniu narobiły mi takiego mętliku w głowie, ale nie będziemy tu przechodzić do spojlerów), albo w momencie gdyby to był ostateczny koniec. A posłowie mówi, że tak nie jest… 

Gdyby na Lubimy czytać można było śledzić nie tylko dodanie na półkę i ocenę książki ale też każdą zmianę tej oceny, to to najlepiej obrazowałoby moje uczucia po „Wyroku”. To dodawałam, to odejmowałam mu gwiazdkę, by potem znowu dodać… Ostatecznie stanęło na sześciu. Z resztą po tej recenzji również widać jak skrajne emocje „Wyrok” we mnie wzbudził. I nie jestem w stanie o całej książce powiedzieć, że mi się podobała albo że nie. Ostatnią część kocham, ale tą wcześniejszą większość… nie koniecznie. Gdyby to był ostatni tom historii Chyłki i Zordona byłabym usatysfakcjonowana. To na pewno. I tak sobie myślę, że… dla mnie to jest zakończenie tej historii. Jeśli kolejne tomy faktycznie się pojawią pewnie po nie sięgnę z czystej ciekawości, ale to tutaj stawiam swoją kropkę. 






Komentarze