Sarah Jio – „Dom na plaży”

Do „Domu na plaży” podchodziłam kilkakrotnie. Nie raz w bibliotece miałam już tę książkę w dłoni, ale zawsze ostatecznie znajdowałam coś, co znajdowało się wyżej na mojej liście do przeczytania. 




Anne prowadzi spokojne życie staruszki. Do momentu, gdy jej wnuczka znajduje zaadresowany do niej list z… Tahiti. Za jego sprawą przenosimy się do czasów II Wojny Światowej. Anne, buntując się niejako przeciw własnej sferze, ukończyła właśnie kurs dla pielęgniarek. Wraca do domu, a na dniach ma odbyć się jej przyjęcie zaręczynowe z najmłodszym wiceprezesem banku. Jednak wciąż męczy ją poczucie, że może to nie jest jej miejsce. Ku zaskoczeniu wszystkich wraz z przyjaciółką, Kitty, decyduje się wyjechać na wyspy Pacyfiku, gdzie wciąż brakuje pielęgniarek. 

Dziewczęta przyjechały na Bora-Bora pracować, pomagać żołnierzom ale tak naprawdę każda w głębi serca szuka miłości. Anne wkrótce poznaje Westrego. Mężczyznę trzymającego się nieco na uboczu, z którym bardzo szybko zaczyna łączyć ją przyjaźń i pewna tajemnica… Żadna z nich jeszcze nie wie jak ta wyspa zmieni ich życie. Zwłaszcza, że sama wyspa kryje swoje własne tajemnice, które mimo błękitnego nieba i turkusowego oceanu wokół nie zawsze są takie kolorowe. 

Książkę czyta się niezwykle lekko i płynnie. Autorka umiejętnie lawiruje w czasie, by nie zanudzić nas każdym dniem z życia Anne. Czasami, gdy w powieściach następują przeskoki czasowe, mam poczucie niedosytu, że chciałabym się dowiedzieć więcej o tym co działo się w międzyczasie. Tutaj tak nie było. Wszystko zostało dobrze wyważone. 

Sięgając po „Dom na plaży”, liczyłam na coś w stylu „Pearl Harbour”. Coś, co absolutnie złapie mnie za serce i wyciśnie litry łez. Czy tak się stało? Niestety nie. Główni bohaterowie, chociaż zdobyli nieco mojej sympatii, to jednak nie przywiązali mnie do siebie na dłużej. A fabuła była dla mnie dość oczywista. Ponad to przez znaczną część książki towarzyszyło mi poczucie, że już to znam, wszystko było bardzo znajome… Aż w końcu uświadomiłam sobie, że ta historia niesamowicie kojarzy mi się z „Dziewczyną z nagietkowym szalem” Susan Meissner – być może inna sceneria, ale również wyspa, również pielęgniarka i dylematy praktycznie te same. 

Jeżeli kusi Was ta książka ze względu na czas akcji, to niestety muszę Was rozczarować. Wojna owszem ma wpływ na bohaterów, na ich losy, czy decyzje, ale… nie aż takie jak moglibyśmy tego oczekiwać. Konflikt na Pacyfiku został moim zdaniem przedstawiony w typowo amerykański sposób – wojna jest, walki są ale całkowicie poza kadrem. Walki trwające na sąsiednich wyspach dają o sobie znać tylko gdy wracają z nich ranni żołnierze, tymczasem my cały czas pozostajemy na Bora-Bora wśród kolorowych hibiskusów. 

Czy polecam „Dom na plaży”? Sama nie wiem. Wciąż mam mieszane uczucia względem tej powieści. Wiele rzeczy mnie rozczarowało. I jeżeli szukacie czegoś bardzo emocjonalnego, obrazu miłości w wojennych czasach to sugerowałabym jednak wybranie innego tytułu. Natomiast jeśli po prostu szukacie czegoś na jedno popołudnie, co będzie przyjemną odskocznią od codzienności, dlaczego nie?

Komentarze