Monika A. Oleksa – „Spacer nad rzeką”

Nie raz wspominałam czy to tutaj, czy na instagramie, że literatura obyczajowa, to generalnie coś, co powinno mi odpowiadać. Lubię te wątki, te emocje, tylko problem jest jeden… rzadko, naprawdę rzadko trafiam na książkę, która mi się bardziej spodoba, co do której nie będę miała całej listy zarzutów i która nie rozczaruje chociaż jednym istotnym elementem. I tak, choć może powinnam odpuścić, nadal szukam swojego obyczajowego, romantycznego ideału… A przecież ideałów podobno nie ma. 

Tym razem padło na „Spacer nad rzeką” Moniki A. Oleksy. Ten tytuł na swoją listę do przeczytania dodałam już bardzo dawno i od tamtej pory nie raz trafiłam na pozytywną recenzję, więc skoro była akurat na bibliotecznej półce, od razu się na nią zdecydowałam.




Zosia od niedawna jest żoną Pawła, lekarza pediatry. Kiedy się poznali, bardzo szybko zrozumieli, że dalej przez życie muszą iść wspólnie. Mężczyzna troszcząc się o dziewczynę będącą w pierwszych tygodniach ciąży, wysyła ją do swoich rodziców, do Kazimierza. Zosia trafia do tak zwanej Doktorówki wypełnionej ciepłem i troską. Szybko jednak orientuje się, że spokojne miasteczko i dom jej kochających teściów kryje swoje tajemnice i dawne, nierozwiązane nigdy konflikty. Co ciekawsze prowokować je na nowo zdaje się obecność Mikołaja, brata jej męża. A dodatkowo… na każdym kroku natyka się na wspomnienia Julii, pierwszej żony Pawła, o której ten nigdy nie chce rozmawiać. 

Zosia to ciepła, ufna dziewczyna. Bez trudu dopasowuje się do mieszkańców willi w Kazimierzu, którzy z obcych bardzo szybko stają się jej rodziną. Jej głównym celem w czasie pobytu w miasteczku staje się poznanie Julii. Kobieta intryguje ją. Chciałaby wiedzieć jaka była, dlaczego wydaje się, zwłaszcza w Kazimierzu, tak ważna i przede wszystkim – dlaczego Paweł zamknął wszystkie wspomnienia w sobie. Dziewczyna również wkrótce angażuje się w zagmatwane relacje całej rodziny i ma nadzieję, że uda jej się je jakoś wyprostować… 

„Spacer nad rzeką” to ciepła, spokojna opowieść. Można nawet powiedzieć, że czasami zbyt spokojna. Nie wiele się tutaj dzieje. Obserwujemy spokojne życie Doktorówki, spacery Zosi, przygotowania do świąt… Dopiero sama końcówka wnosi nieco napięcia. Robią to też fragmenty z przeszłości. Zapisane kursywą, odsłaniają przed nami wydarzenia, o których Zosia nie ma pojęcia. Jednak… czasami miałam poczucie, że nie do końca zostały dobrze zaplanowane. Na początku miałam wrażenie, że wszystko na wstępie zdradziły i wszystko stało się przewidywalne. Kiedy skończyłam i spojrzałam na całość, pomyślałam, że konstrukcja rzeczywiście ma sens, choć nie da się ukryć, że rzeczywiście było przewidywalnie. Jeden niewielki wątek było sporym zaskoczeniem ale zostawił mnie z mocno mieszanymi uczucia, bo tak naprawdę niczego nie zmienił, nie wniósł do głównej fabuły niczego, co popchnęłoby ją w innym kierunku. Tutaj też muszę zasygnalizować, że nie wszystko co wydarzyło się między Zosią i Pawłem mogę przyjąć… 

Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów, to ciepli, mili ludzie. Mimo trudnych relacji, które ich łączą, w gruncie rzeczy tylko tak można ich opisać. Z pośród nich wyróżnia się tylko Mikołaj. Jest zamknięty w sobie, do każdego odwraca się kolcami jak jeż i targają niż trudne emocje. Ale dzięki temu jest jakiś, jest interesujący. I chociaż tak naprawdę ta książka to opowieść o Zosi, Julii i Mikołaju, a Paweł i reszta stanowią tylko jej tło, to… niestety to tło zajmuje sporo miejsca. A ja naprawdę chętnie przeczytałabym powieść tylko o Mikołaju. 

Monika A. Oleksa snuje swoją opowieść delikatnym, poetyckim językiem. Podkreśla tym spokój miasteczka, ciepło bohaterów, ale… niekiedy jest tej poetyckości za dużo. I w opisach, ale przede wszystkim w dialogach, nad którymi nie raz się krzywiłam, czując, że nikt tak nie mówi, że to wszystko jest zbyt słodkie. Tego poczucia dopełniały częste zdrobnienia, zwłaszcza w przypadku dwóch bohaterek – Zosiu to, Bożenko tamto… Zdrobnienia to jedna z najbardziej nie lubianych przeze mnie rzeczy w powieściach, chociaż i tak nie było najgorzej. W końcu to tylko dwa imiona. 

Podsumowując, muszę jednak powiedzieć, że nie było tak źle, jak mogłoby się wydawać. W końcu dałam tej książce sześć gwiazdek. W moim prywatnym rankingu oznacza to powieść obyczajową całkiem dobrą (co znamienne, chyba nigdy w przypadku tego gatunku nie wyszłam poza siedem gwiazdek?), ale nadal nie spełniającą moich oczekiwań. Nie da się ukryć, że „Spacer nad rzeką” to powieść przyjemna w odbiorze, powoli snująca swoją opowieść. Pomiędzy elementami, o których się rozpisywałam, całkiem miło spędzałam z nią czas. Gdyby tak dodać jej trochę charakteru, odjąć nieco poetyckości i sztucznej uprzejmości byłoby prawie idealnie? Prawie.

Komentarze