Robert Małecki – „Porzuć swój strach”


Będąc w bibliotece tuż przed świętami, miałam w planie upolować zupełnie inne tytuły, ale ktoś ewidentnie mnie ubiegł i ostatecznie zdecydowałam się między innymi na Roberta Małeckiego. A skoro były obie dalsze części serii z Markiem Benerem… to wzięłam obie. Ale! Dzisiaj tylko o drugiej części trylogii, czyli powieści „Porzuć swój strach”. 




Od wydarzeń pierwszego tomu minęły trzy lata. Marek Bener w tym czasie założył własny tygodnik i nadal pracuje z Aldoną i Rakiem. Ponad to jakiś czas temu odnalazł zaginione chłopca i teraz zgłasza się do niego Żelazny, biznesmen z branży IT. Zatrudnia dziennikarza, by odszukał jego zaginioną córkę, nastolatkę. Marek przyjmuje zlecenie, ale z biegiem czasu coraz bardziej nie wie co o tym wszystkim myśleć. Rodzina ewidentnie kręci i nie mówi mu prawdy, a sprawa okazuje się dotyczyć jego samego i jego zaginionej żony dużo bardziej niż mogłoby się wydawać… 

„Porzuć swój strach” toczy się w podobnym rytmie do pierwszej części – akcja wciąga i książkę dosłownie się pochłania, wciąż chcąc wiedzieć, jak wszystko się rozwinie. Jednak napięcie jest dużo lepiej rozłożone niż w „Najgorsze dopiero nadejdzie”. Tempo nie jest aż tak szybkie, nie poczułam się ani przez moment przytłoczona. Lecz… to nie do końca znaczy, że podobało mi się bardziej. Wulgaryzmy użyte do kreacji Żelaznego sprawiały, że z trudem brnęłam przez te fragmenty. W większości przypadków język leżący daleko od literackiego mi nie przeszkadza (w końcu wiadomo, że uwielbiam postać Chyłki), ale ten użyty tutaj był dla mnie nie do przyjęcia. 

Postać Marka Benera przy okazji pierwsze tomu chwaliłam jako konsekwentnie budowaną, a przy tym niejednoznaczną. To pierwsze nadal się zgadza, bohater jest wciąż tym samym dziennikarzem, któremu w pracy chodzi o coś więcej i w każdej sytuacji słucha Dżemu, jednak… Małecki prowadzi go w takim kierunku, że Marek minusuje u mnie coraz bardziej. W tej części niby prowadzi sprawę, niby stara się ją doprowadzić do końca, niby jednocześnie stara się ustalić coś nowego w sprawie swojej zaginionej żony, a mimo to jego myśli zaprząta tylko jedna rzecz – seks! Marek zdaje się w tej części niestety nie myśleć o niczym innym. I nijak ma się to do reszty fabuły. 

Po „Porzuć swój strach” sięgałam z nadzieją, że drugi tom, będzie lepszy od debiutu, że akcja nie będzie już pędzić na łeb na szyję, bez chwili na wzięcie oddechu. I to się poprawiło, choć można by ją nazwać nieco chaotyczną, ale w gruncie rzeczy to nie była żadna duża wada. Lecz pojawiły się nowe rzeczy, które mi przeszkodziły w cieszeniu się lekturą. I względem całej akcji niby są to rzeczy nieco mniejsze, a jednak… mi przeszkadzały bardziej. Gdybym nie wypożyczyła od razu też trzeciego tomu, nie wiem czy bym po niego sięgnęła. A tak… jego recenzja pojawi się za kilka dni. Może tam będzie lepiej?

Komentarze

  1. Będę miała niebawem okazję poznać prozę tego autora. Jestem ciekawa, czy mi się spodoba.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz