Jadwiga Skibińska-Podbielska – „W krainie dębów i krwi”

„W krainie dębów i krwi” to bardzo obszerna powieść o wojennym Wołyniu. Autorką jest Jadwiga Skibińska-Podbielska, pochodząca właśnie z tamtych terenów. 

Powieść rozpoczyna się w roku 1913 i prowadzi nas przez I Wojnę Światową, aż do zakończenia II Wojny Światowej. We wszystkich tych wydarzeniach towarzyszymy głównym bohaterom, czyli rodzinie Korzeniowskich. Trafili oni na Wołyń w wyniku decyzji cara wiele lat temu. Stworzyli tam swój nowy dom, uprawiali ziemię, wiodąc spokojnie życie. Wokół nich mieszkali Ukraińcy, Niemcy, Żydzi... Na początku największy nacisk jest kładziony na Adama i Różę, młodych małżonków, później rozkłada się również na ich dzieci. W tle pojawia się także mnóstwo innych postaci – dalsza rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, znajomi... 




Miałam z tą książko problem w zasadzie od samego początku. Jak zwykle nastawiłam się na dobrą, robiącą duże wrażenie historyczną lekturę. I jak zwykle to był mój błąd, bo wciąż pojawiały się kolejne problemy, odbierające radość z czytania (o ile w ogóle można o niej mówić, gdy sięga się po takie tematy). Zaczęło się od stylu, bardzo, bardzo prostego, a przy tym niesamowicie rozwlekłego w opisach. Początkowo próbowałam znaleźć w tym spójność z wiejską rzeczywistością, ale im więcej czasu mijało (i tego liczonego w stronach, i tego w latach)... Przeszkadzało to coraz bardziej. Wciąż pojawiały się powtórzenia – jak gdyby autorka chciała, żebyśmy na pewno zapamiętali pewne fakty, które dla fabuły... nie miały znaczenia. Mam wrażenie, że z tego powodu również ucierpieli bohaterowie, którzy coraz bardziej tracili na wiarygodności. Zwłaszcza, gdy zaczęła się wojna i do głosu powinny dojść silne emocje, oni wydawali się bardzo płascy i po prostu sztuczni. Można powiedzieć, że kilkadziesiąt lat temu wszystko było inaczej, ludzie też inaczej się zachowywali, tylko że... my nadal jesteśmy tym pokoleniem, które zna, bądź znało osoby urodzone przez II Wojną Światową. 

Przechodząc do warstwy historycznej też mam swoje do wytknięcia. Chociaż na szczęście nie chodzi o fakty, przedstawienie zdarzeń. Główny problem natomiast polega tutaj na tym, że na palcach jednej ręki można policzyć ile razy zostaliśmy poinformowani jaki mamy aktualnie rok. Od czytelnika można wymagać, by wiedział, kiedy zaczęła i skończyła się wojna, ale nie łudzę się, by każda przeciętna osoba wiedziała, kiedy był przewrót majowy, albo kiedy umarł Piłsudski, a tylko według takich zdarzeń można się tutaj odnaleźć w czasie. Dla mnie to są oczywiste daty, ale nie sądzę, by po ten tytuł sięgały tylko osoby na co dzień interesujące się historią. Najtrudniejszym czasem do zorientowania się w czasie wydaje mi się I Wojna Światowa. Pomóc w tym mogło jedynie zdanie mówiące, że umarł cesarz austriacki. Czy ktoś wie, że wtedy nadal cesarzem był Franciszek Józef? Bo o datę śmierci nawet nie pytam. 

Chyba jeszcze nigdy nie napisałam tak negatywnej recenzji, ale nie da się ukryć, że dla mnie to nie była dobra książka. Ani pod względem językowym, ani wykreowania bohaterów, ani fabularnym, bo gdyby nie tło historyczne spajające jakoś wszystko, to fabuła po prostu by się rozsypała. I chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak niezręcznie, bo... na okładce książkę poleca dwoje profesorów. A ja mam poczucie, że czytałam jakąś zupełnie inną powieść. Oczywistym jest, że każdy od konkretnego tytułu oczekuje czegoś innego, ale no... 

Komentarze