„Gambit” to trzecia książka Macieja Siembiedy jaką przeczytałam. Z „444” kompletnie się nie polubiłam, chociaż wątek sztuki niezwykle mnie zachęcał. „Miejsce i imię” zaś bardzo trafiło w moje czytelnicze gusta. Natomiast ta powieść plasuje się gdzieś pośrodku tej sytuacji.
Główną bohaterką „Gambitu” jest Wanda Kuryło. Córka wojskowego, która już jako nastolatka doskonale radzi sobie z bronią. Kiedy wybucha wojna, dziewczyna angażuje się w podziemie, a dokładnie trafia do komórki wywiadu. Jednak nie wszystko układa się tak, jakby tego chciała. Z dnia na dzień Wanda musi opuścić Warszawę i na jakiś czas zerwać kontakt z podziemiem. Trafia na Podkarpacie, gdzie po jakimś czasie otrzymuje specjalną misję...
Losy dziewczyny, a w końcu kobiety obserwujemy na przestrzeni lat. Najpierw w czasie wojny, później w powojennych latach, gdy porządek świata ustala się na nowo. Burzliwa rzeczywistość w jakiej przyszło żyć bohaterce została skonstruowana w oparciu o rzeczywiste wydarzenia. Co jest zdecydowanie dużym plusem. Lubię, kiedy tego typu książki opowiadają mi o czymś nowym, kiedy po skończeniu, albo jeszcze w trakcie, włączam internet i czytam o niektórych faktach. Tutaj tak właśnie było.
Opis „Gambitu” obiecuje nam trzymający w napięciu thriller. Ma być zdrada, wywiad, miłość i skarb o który walczą przywódcy ówczesnego świata. Kiedy go przeczytałam miałam poczucie, że to musi być świetna książka. A czy tak było ostatecznie? Zdrada, wywiad i miłość są zdecydowanie. Skarb również się pojawia, ale czy wzbudza aż takie emocje i czy wszyscy o niego walczą? No… nie zupełnie. Spodziewałam się czegoś w stylu walki o diamenty z poprzedniej powieści, „Miejsce i imię”. Tymczasem można powiedzieć, że tak było ale tylko w odczuciu głównej bohaterki. Natomiast z punktu widzenia czytelnika, momentami wydawało się, że napięcie wzrośnie właśnie za sprawą tego wątku, ale ostatecznie tak się nie działo. I na końcu miałam poczucie, że można było z niego wyciągnąć więcej, dużo więcej. Co do samego thrilleru… również bym polemizowała. Gdybym miała jakoś opisać tę książkę, to dla mnie byłaby to powieść obyczajowa osadzona w wojennej rzeczywistości z wątkiem szpiegowskim. Po prostu.
Mam poczucie, że w stylu wydarzyło się podobnego. Prolog bardzo mi się podobał. A w szczególności byłam zachwycona jego pierwszymi stronami. Krótkie zdania przeplecione co jakiś czas dłuższymi nadawały mu wewnętrznego rytmu.
Zaczęłam trochę, jakbym miała za chwilę powiedzieć, że potem było znacznie gorzej. Nie było. Nie pojawiły się żadnego zgrzyty. Było bardzo płynnie i przyjemnie. Choć w moim osobistym słowniku te dwa przymiotniki znaczą tylko.
Trudno jest mi jednoznacznie ocenić ostatnią powieść Macieja Siembiedy. Na pewno jest to książka, którą czyta się płynnie i przyjemnie. Rozdziały podzielone na dość krótkie części powodują, że lektura się nie dłuży i czytając od jednego podrozdziału do kolejnego, nagle połykamy dość sporą część powieści. Jest to też książka, która intryguje czytelnika ale nie wciąga tak, że nie można jej odłożyć. Może gdybym nie czytała opisu i nie miała aż tak dużych oczekiwać podobałaby mi się dużo bardziej. Tymczasem pozostaję nieco zawiedziona, bo dużo mi obiecano, a nie wszystko dostałam.
Komentarze
Prześlij komentarz