Uli Hesse – „Borussia Dortmund. Siła żółtej ściany”

Sport. Piłka nożna, skoki narciarskie, F1 i siatkówka, największe toury kolarstwa… Mniej więcej w takiej kolejności rozkłada się moje zainteresowanie. O niektóry dyscyplinach wiem więcej, w przypadku innych jestem typowo reprezentacyjnym kibicem. Ten kto mnie zna, wie, że chociaż moja osobista przygoda ze sportem trwała jedynie w czasie w-f’u w szkole, to jednak żyć mi bez niego trudno. A większego dylematu niż wybór między sportem i książkami nie mogę sobie wyobrazić. Dlatego, gdy tylko zobaczyłam publikację o Borussi Dortmund, wiedziałam, że ta książka musi znaleźć się w moich rękach. 

Trudno jest pisać recenzję tego typu książek, bo nigdy nie wiadomo od czego zacząć. W końcu nie można nakreślić zarysu fabuły. Z całą pewnością można jednak powiedzieć, że chociaż fabuły nie ma, to książka wciąga jak dobra powieść.




„Borussia Dortmund” rozpoczyna się emocjonalnym wstępem i prologiem, a pierwszy rozdział rozpoczyna się w momencie, gdy za sterami niezwykle popularnego na arenie międzynarodowej zespołu znajduje się Jurgen Klopp. Dzięki czemu bez problemu wczytujemy się w książkę. Dopiero później Uli Hesse zabiera nas w chronologiczną podróż przez historię. Rozpoczyna od zarysowania charakteru robotniczego Zagłębia Ruhry i sytuacji sportu w Niemczech, przechodzi przez rozwój od lokalnego klubu, do triumfatora Ligi Mistrzów, a kończy na zamachu z 2017 roku i aktualnej sytuacji Borussi. Widzimy momenty zwycięstw, czy to w lidze, w końcu w Bundeslidze, czy też w Pucharach. Obserwujemy też największe porażki, których w historii tego zespołu nie brakowało. Śledzimy rywalizację z odwiecznym rywalem – Schalke. Widzimy zmiany trenerów, konflikty i poświęcenia dla drużyny… 

Musi mieć to coś wspólnego z nadzwyczajną, niemal absurdalną wagą, jaką przykłada się do futbolu w Zagłębiu Ruhry, zwłaszcza zaś w Dortmundzie i Gelsenkirchen. Tamtejsze miasta przeszły przez tyle kryzysów branży węglowej, stalowej i piwnej, że ich tożsamość w dużej mierze się rozmyła. (…)
Przez dekady życie ludzi z Dortmundu i całego zagłębia Ruhry definiowały węgiel, stal, piwo i piłka nożna teraz z tego wszystkiego została tylko piłka. Str. 64 

„Borussia Dortmund. Siła żółtej ściany” to jednak nie tylko opowieść o drużynie, o piłkarzach, o meczach… To też historia ich kibiców. Kibiców, którzy zawsze tworzyli niepowtarzalną atmosferę, zwłaszcza na trybunie południowej – największe trybunie stojącej w Europie – nazywanej żółtą ścianą. Borussia w niemieckiej piłce nożnej jest ewenementem, który nadal nie ma jednego właściciela, którym byłby jakiś oligarcha, szejk… To też drużyna, która ma wielu kibiców poza krajem. Każdy z nas zna polską trójkę z Dortmundu, chociaż od kilku lat dwójka gra już w zupełnie innych klubach. Każdy też chociaż raz widział mecz Borussi. Może nawet jej kibicował – klubowi, który jest jednym z najpopularniejszych w Europie i który jest nazywany drużyną drugiego wyboru.




Książka Hessego została napisana bardzo przystępnie. Nie brak w niej anegdot, momentów, w których można się uśmiechnąć, emocjonalnych opisów meczy… To się po prostu bardzo dobrze czyta. Oczywiście jest też dużo nazwisk, a z racji że klub powstał na początku XX wieku, nie zawsze nam znanych, jeden sezon rozgrywek goni kolejny, ale wystarczy jedynie skupić się nieco bardziej, by nie mieć problemu z odnalezieniem się w tym kto, co gdzie i dlaczego. 

Można było usłyszeć, jak cały sektor Dormundu wstrzymuje oddech, gdy Ricken w pierwszym kontakcie z piką uderzyć prawą nogą. Nie była to zwykła podcinka, ale lecący łukiem lob, niesamowicie podobny do strzału Libudy z 1966 roku. Dla tych z 30-tysięcznej czarno-żółtej armii, którzy stali dokładnie za bramką po drugiej stronię, przez chwilę wyglądało to tak, jakby piłka miała poszybować daleko od bramki. Pierwszym człowiekiem oprócz Rickena, który wiedział, że tak nie będzie, był Peruzzi. Patrzył ze zbolałym, zrezygnowanym wyrazem twarzy, jak futbolówka przelatuje mu nad głową i opada, lądując w siatce. Str.209 

Uli Hesse w swojej książce „Borussia Dortmund. Siła żółtej ściany” przedstawia nam pełny obraz historii zespołu z Dortmundu. Nie potrafię znaleźć czegoś, czego zabrakłoby do pełnego poznania klubu z Dortmundu. W książce znajdziemy też kilka zdjęć i posłowie do wydania polskiego, skupiające się na obecności polskich zawodników klubie. I muszę też dodać, że ta książka jest pięknie wydana, z dbałością o szczegóły. Jeżeli piłka nożna jest Wam bliska i chcecie poznać bliżej historię Borussi Dortmund serdecznie polecam Wam ten tytuł. 

W Szanghaju nikt nie potrafił zrozumieć, dlaczego ktokolwiek miałby wyrzucić człowieka, który miał lepszą przeciętną punktów na mecz nić którykolwiek szkolenioweiec Borussi wcześniej. Uczucie to podzielała większość kibiców BVB, których można by spotkać, podróżując z Szanghaju do Dortmundu przez, powiedzmy, Ukrainę, Polskę i Berlin. Im jednak bliżej Dortmundu i Borsigplatz, duchwowej siedziby klubu tym więcej zwolenników zespołu twierdziło, że nie było alternatywy, bo Tuchel nigdy nie zrozumiał, o co tak naprawdę chodzi w Borussi, i zraził do siebie niemal wszystkich ludzi pracujących w klubie.
Niezależnie wszakże od tego, kogo stronę wzięłoby się w tej zaskakującej kłótni, że w BVB całkowicie nie zwrócono uwagi na bilans pracy Tuchela – mecze i zdobyte trofea – wskazywał, że 108 lat po tym, jak Franz Jacobi i jego przyjaciele stawili czoła Kościołowi katolickiemu, by założyć własny klub, i 17 lat po wypuszczeniu przez dortmundczyków akcji i znalezieniu się na giełdzie, Borussia nie stała się ulizaną marką mającą dostarczać rozrywkę, lecz wciąż była upartym starym klubem piłkarskim. Str. 313


Komentarze