Sarah McCoy – „Córka piekarza”

Często, jeśli nie najczęściej, sięgam po powieści historyczne osadzone w czasie II wojny światowej. Czytałam opowieści dziejące się w Polsce, Rosji, Francji, Austrii… O Niemczech też czytałam, ale były to chyba tylko książki Johna Boyn’a (swoją drogą bardzo polecam „Chłopca na szczycie góry”!). Nie wiem, czy powieści historycznych dziejących się w Niemczech jest po prostu mniej niż wszystkich innych, czy gdzieś podświadomie ich lekko unikałam, bo gdy trafiłam na „Córkę piekarza”, poczułam, że zaglądanie na tę drugą stronę wojennej barykady będzie wyjściem poza strefę komfortu. 

„Córka piekarza” Sarah McCoy, tak jak obecnie wiele książek tego typu, jest zbudowana na dwóch planach czasowych. Pod koniec II wojny światowej (końcówka 1944 i 1945 rok) towarzyszymy Elsie Schmidt. Nastolatka jest córką piekarza wierzącego w idee III Rzeszy i siostrą uczestniczki programu Lebensborn. Elsie wybiera się na bal Bożonarodzeniowy partii w towarzystwie ważnego esesmana. Marzy o miłości, pierwszym łyku szampana… Jednak coraz bardziej jest zmęczona panującą wojną, coraz bardziej nie rozumie tego, co się dzieje, jest przerażona tym, jak niemieccy żołnierze traktują własnych rodaków… A w końcu w drzwiach piekarni staje żydowski chłopiec, prosząc ją o ratunek… Na drugiej płaszczyźnie czasowej jest rok 2007. Główną bohaterką tej części jest Reba Adams, dziennikarka mieszkająca w El Paso w Teksasie, zaręczona z Rikim. Dziewczyna właśnie przygotowuje artykuł do gazety na temat obchodzenia świąt w Niemczech. W tym celu zagląda do lokalnej, niemieckiej piekarni „U Elsie”. Kilka wizyt w tym miejscu całkowicie zmienia jej życie. Dziewczyna po wielu latach w końcu musi skonfrontować się ze sobą samą i z rodzinnymi tematami tabu. Riki stoi przed podobnymi problemami. Mężczyzna pracuje w Straży Granicznej, której głównym zadaniem w tym regionie jest zapobieganie nielegalnej migracji z Meksyku, co coraz bardziej męczy jego sumienie. 




Często jest tak, że jeden z wątków wypada chociaż trochę lepiej. Tutaj tym wątkiem lepszym, zdecydowanie ciekawszym jest wątek dziejący się w Niemczech. Szybko wciągnęłam się w losy Elsie i obserwowałam życie w Garmisch jej oczami. Obraz wojennych Niemiec przedstawia nam dość szeroki wachlarz ludzkich postaw. Mamy żołnierzy złych i tych, którzy wciąż walczą sami ze sobą, z własnym sumieniem. Mamy osoby ratujące życie Żydów w kraju, gdzie wymyślono fabryki śmierci. Mamy dzieci, które są najzacieklejszymi wyznawcami III Rzeszy. Wątek współczesny, chociaż również dotyka poruszających tematów, nie wciągnął mnie aż tak. Historia Reby i Rikiego jakoś odstawała od całości. Depresja i trauma po wojnie w Wietniamie, czy problemy nielegalnej imigracji, konieczność spotkania się ze sobą, by móc się otworzyć na innych, to również mogłyby być elementy naprawdę dobrej, wciągającej powieści. Niestety tutaj nawet mimo spajającej oba wątki postaci Elsie obie historie nie stworzyły spójnej całości. Nawet miałam poczucie, że potencjał wprowadzenia Elsie we współczesność został niewykorzystany, bo jej historię poznajemy tylko w rozdziałach osadzonym w czasie wojny. 

Musimy jeszcze wrócić do warstwy historycznej. Z jednej strony „Córka piekarza” pokazuje realia życia w Niemczech w tamtym czasie, które wcale nie były dużo łatwiejsze niż gdzieś indziej. I tam ludzie znikali wyciągani z domu, by już nigdy nie wrócić, a w piekarni Schmidtów brakowało podstawowych składników. Chociaż… nie da się ukryć, że używanie orzechów zbieranych w lesie zamiast mąki jest nawet całkiem obiecującą perspektywą, w porównaniu z pitą w tym czasie w Polsce kawą z żołędzi. Z drugiej strony powieść przedstawia wątek Programu Lebensborn, do którego należała Hazel, siostra Elsie. Mam wrażenie, że nie jest to szeroko znana część prawdy o II wojnie światowej. W Polsce mówiło się o wywożeniu dzieci do Niemiec, by tam oddać je Niemieckim rodzinom i przekształcić w „prawdziwych Niemców”, natomiast druga część tej historii gdzieś zginęła, chociaż domy Lebensborn istniały również na terenie Polski. Oficjalnie z zewnątrz miała to być organizacja opiekuńcza mająca pomagać samotnym matkom, przyczyniać się do zmniejszenia liczby aborcji, ale tak naprawdę wyłania się obraz fabryki aryjskich dzieci. Domy Lebensborn można by nazwać elitarnymi domami publicznymi, do których wybierani byli tylko oficerowie z najlepszymi wynikami badań, a przebywające w nich kobiety miały za zadanie rodzić dzieci narodu, do których nie miały praw. Wątek Hazel chociaż pokazywany jedynie za pośrednictwem listów jest trudny, ale ważny. Wyłania się dramat kobiety, matki, której nie wolno czuć, która ma tylko rodzić idealne dzieci, a jeśli któreś nie spełnia oczekiwań… Przemysł śmierci jest zbyt dobrze rozwinięty, by ktoś chciał się nim przejmować. 

Sarah McCoy to autorka, której wcześniej nie znałam, ale po którą mam ochotę znów sięgnąć. I to nie tylko ze względu na fabułę, na przedstawioną historię, ale na jej styl. Zaczynając czytać „Córkę piekarza”, wspomniałam na Instagramie, że od pierwszej strony zostałam oczarowania warstwą literacką i to się już do końca nie zmieniło. Fabuła, choć naprawdę bogata w wydarzenia, toczy się powoli. Autorka płynnie prowadzi nas przed kolejne wydarzenia, wszystko spajając szerszymi opisami. Zawsze mam trudność jak dokładnie opisać narrację, bo najczęściej cisną mi się skojarzenia z przejrzystością, bądź fakturą czegoś – chropowatością, miękkością… A to raczej nic nikomu nie powie. Ale w tym przypadku narracja była dla mnie właśnie miękka, wręcz aksamitna. 

„Córka piekarza” nie była idealna. Opisałam większość swoich zarzutów, gdzieś mogłabym jeszcze dodać lekkie zmarginalizowanie jakichś wydarzeń, czy kontrowersyjność jednego z nich, ale wątek historyczny był naprawdę na tyle dobry, ciekawy i ważny, że bardzo polecam tę powieść. Myślę, że naprawdę warto wybrać się do Garmisch i zajrzeć do piekarni Schmidtów, gdzie mimo panującej wojny rozchodzi się zapach świeżego pieczywa.

Komentarze