Margaret Mitchell – "Przeminęło z wiatrem " (Tom 1)

Ostatnio zapowiedziałam na Instagramie, że recenzje każdego tomu „Przeminęło z wiatrem” będą pojawiać się osobno i właśnie tak się dzieje. Dzisiaj biorę na tapet tom pierwszy, który towarzyszył mi przez miesiąc, więc… wiadomo, dlaczego w takiej formie zrecenzuję ten romans wszech czasów. 


Margaret Mitchell


Pierwszy tom rozpoczyna się, gdy Scarlett O’Hara ma szesnaście lat i darzy miłością, jednego z młodych mężczyzn mieszkających w okolicy. Ale to nie znaczy, że gardzi zainteresowaniem innych przedstawicieli płci przeciwnej. Wręcz przeciwnie. Uważa się za atrakcyjną i umiejącą sterować mężczyznami. To ostatnie okazuje się prawdą tylko po części, a Scarllett na własne życzenie komplikuje sobie życie. Oprócz perypetii Scarlett poznajemy też rzeczywistość południa skupionego na uprawie bawełny i szykującego się do wojny z północą. Do wojny, która w ich mniemaniu ma być formalnością i w mgnieniu oka zakończy się zwycięstwem. 

Na Instagramie nie ukrywałam, że miałam z tą książką problem. Po początku wprowadzającym nas w akcję Scarlett zaczęła mnie ogromnie irytować. Z jednej strony krytykująca wpajane jej zasady i zachowania mające doprowadzić do wydania jej za mąż, a z drugiej chętnie wykorzystująca je do swoich własnych celów. Wychowywana na kobietę, której głównym zadaniem jest znalezienie męża, żyła w zupełnym oderwaniu od świata i jakby w ogóle nie zdając sobie sprawy, że każde jej działanie ma swoje konsekwencje. Głównym celem jej życia jest sterowanie wszystkimi mężczyznami dookoła, choć głęboko zakorzenione przyzwyczajenie do panujących zwyczajów, walczy z jej irlandzką naturą odziedziczoną po ojcu. Można by również spojrzeć na jej postać z trochę feministycznego punktu widzenia, ale dla mnie to dość daleki sposób czytania. I dopiero spoglądając na ten tom z perspektywy czasu, dostrzegłam Scarlett-ofiarę panujących obyczajów. „Przeminęło z wiatrem” to obraz konserwatywnych, skostniałych obyczajów dotyczących kobiet, których próżno szukać w polskiej literaturze. Patrząc z tej perspektywy na Amerykę, naszych szlachcianek dotyczyły jedynie mało uciążliwe konwenanse. Ale to spojrzenie zupełnie nie zmienia mojego odbioru Scarlett, bo dziewczyna jest tą ofiarą tylko na własne życzenie. 

Spora, jeśli nie dominująca, część pierwszego tomu skupia się wokół toczącej się wojny secesyjnej. Wojny, o której Scarlett nie chce w ogóle słuchać, bo ile można rozmawiać o czymś tak nudnym. Jakkolwiek zawsze wątek historyczny jest dla mnie bardzo ważny, tak tutaj byłam nim zmęczona. Nigdy nie było to zagadnienie, które bardziej by mnie interesowało i raczej nigdy nie będzie. Powieść prezentuje wojnę, która toczy się zgodnie z przewidywaniami Rhetta Butlera i każde kolejne walki odsłaniają nieprzygotowanie południa, braki w zaopatrzeniu i porywanie się z motyką na słońce. Dodatkowo mentalność mieszkańców południa jest dosyć specyficzna, a przy okazji wojny stała się dla mnie również trochę abstrakcyjna. Z jednej strony bohaterowie podkreślają swój dramat, bo nie mogą liczyć na żadne dostawy, gdy Jankesi blokują szlaki – brakuje jedzenia, leków, ubrań… A z drugiej strony cierpią, bo w składach mają mnóstwo bawełny z kilkuletnich zbiorów, której nie mogli sprzedać. Dlaczego nic z nią nie robili? Nie wiem. Wiadomo, że zupełnie nie mają rozwiniętego przemysłu, ale patrząc z polskiego punktu widzenia, my już dawno zaczęlibyśmy prząść i tkać. Chociażby na własny użytek. 




Po pierwszy tom „Przeminęło z wiatrem” sięgnęłam z dość stereotypowymi oczekiwaniami. Nie wiedziałam o niej nic więcej, oprócz tego, czego nie da się uniknąć, gdy chodzi o klasyk tak powszechnie znany. Liczyłam na romans, który mnie wciągnie i doprowadzi do łez… Nic takiego się nie stało. Scarlett była nieznośna i nawet zakończenie pozostawiające jej wątek z Rhetem Butlerem w napięciu nie szczególnie ciągnie mnie ku drugiej części. Chociaż może tam kryje się więcej emocji? 


Komentarze